Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobranoc, Zbigniewie!
Słychać szelest długiego pocałunku, którym usta, ozdobione ładnym wąsikiem, przylgnęły do pięknej ręki kobiecej.




Po odejściu pana Zbigniewa, Klemunia uczuła się bardzo słabą. Nie darmo lekarz, stary przyjaciel domu, powtarzał ciągle: spokoju, spokoju! żadnych wzruszeń! A tu wzruszenia były ciągłe.
W ów wieczór zaręczynowy, naprzykład, Klemunia uczuła się tak nie dobrze, że Kazia pędem strzały poleciała po lekarza. Atak minął prędko; ale dziewczyna, korzystając z krótkiego sam na sam, formalnie wzięła w oblężenie starego lekarza, którego znała od dzieciństwa. Wsunęła go we framugę okna i zastępując drogę do ucieczki, silnie go za ręce pochwyciła.
— Panie! mój drogi panie! Co z tego będzie? Jak się to skończy?
Oczy miała pełne strachu, a od latania po lekarza i lekarstwo twarz całą w ogniu. Lekarz, który coś wiedział, a wiele się domyślał o historyi dwóch sióstr i pana Zbigniewa, popatrzył na nią z pod siwych brwi wzrokiem trochę przyjaznym, a trochę drwiącym.
W taki sposób spoglądają ludzie na owieczki dobre i głupiutkie.