Lubi się je, bo dobre; drwi się z nich, bo głupie.
— No, nie wyskocz-że ze skóry od strachu! Gotowabyś w zastępstwie siostry siebie ofiarować na śmierć.
— Z największą ochotą! — wykrzyknęła, z oczyma roziskrzonemi, jak brylanty.
— To głupio; człowiek powinien dbać o siebie, bo im więcej nie dba, tem więcej inni o niego też nie dbają. Pocóż...
— Ale Klemunia, panie! Drogi, kochany panie, proszę prędzej mówić, bo mama nadejdzie!
— Mama... — powtórzył lekarz; — otóż to! Mama!
Głowa z siwymi włosy i bladą twarzą w złotych okularach pochyliła się w krótkiem zamyśleniu.
— Powiedzieć? nie powiedzieć? Na wszelki wypadek trzeba powiedzieć. Tyś silna...
Oczy z za okularów błysnęły znowu uśmiechem, tym razem nie drwiącym, ale rzewnym.
— Oho! zuch dziewczyna! pracuje, jak tęgi chłopiec, i — o nic nie dba! No, to i wiedz wszystko!
Pochylił się i nad włosami jej, zwichrzonymi od latania po mieście, szeptał:
— Klemunia urodziła się z wadą serca... Miałem przecież honor poznać was obie, gdyście
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.