jeszcze brykały w kołyskach. Ale zrazu była to drobnostka. Powiększyła się wraz z dojrzewaniem. Przytem biedy domowe, latanie na lekcye, irytowanie się przy lekcyach, słowem... co tu długo mówić? Przyczyny były... Zawsze są przyczyny... Teraz jest nie dobrze. Jednak desperować jeszcze niema czego. To względne, i bywa rozmaicie. Może wzmocnić się i żyć długo, bo to się zdarza... ale może też nastąpić... kiedykolwiek, prędzej czy później... może nastąpić...
Zawahał się. Kazia drżała.
— Co? co? co może nastąpić?
Stary lekarz był wybornym operatorem, a jak powiadano, dlatego wybornym, że odważnym. Kiedy trzeba, to ciąć, a śmiało. Nie obchodziło się to bez pewnej irytacyi, której doznawał, a do której zresztą przywykł.
Więc jeszcze ciszej i niżej nad jej uchem trochę szorstko odpowiedział:
— No cóż? nagła śmierć!
I sam już teraz pomarszczoną ręką za rękę ją pochwycił.
— Tylkoż nie zemdlej!
Ani myślała mdleć. Biała, jak papier, nawet z wargami białemi, silnie stała na nogach i z oczyma osłupiałemi szeptała:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.