Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic! nic! nie lękaj się! to muzyka! w resursie bal. Już od godziny nie tańczą, pewno wieczerzę jedzą. Przy wieczerzy toasty. To akompaniament do toastów!
Głowę jej położyła na poduszkach, nogi wyciągnęła na pościeli, leciuchno okryła kołdrą.
— Widzisz, Klimciu, ja wiem, że to taki zwyczaj, bo do magazynu przychodzi mnóstwo ludzi, opowiadają, rozmawiają, a ja, choć i nie chcę słuchać, słyszę. Kiedy kto przy wieczerzy jaki toast wzniesie, muzyka odpowiada: traf! traf! hucznie i krótko. Która też może być godzina? Już pewnie bardzo późno. Ciekawam, czy mama zasnęła? Pójdę, posłucham pode drzwiami.
Mówiła cicho — i cicho wybiegła do kuchni. Robiło jej się straszno, tak straszno, że Bóg wie, co dałaby za to, aby prócz niej ktokolwiek jeszcze był przy Klemuni. Ale któżby? Służąca, dwa dni temu przyjęta, obca, niezgrabna, głupia.
Postała przy zamkniętych drzwiach izdebki matczynej i wróciła do łóżka siostry.
— Mama już zasnęła, trochę nawet chrapie; śpij i ty. Ja prędziutko rozbiorę się i lampę...
Traf! Jakby się sufit nad głowami dwu sióstr zawalił, tak muzyka w resursie huknęła, zagrzmiała, zaśpiewała i umilkła.
Wązka ulica i dwie cienkie ściany, to prawie nic dla tylu naraz dętych instrumentów. Jakby za