Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lampa zgasła. Niech mama idzie spać...
— Czemuż ty mię tak prosisz, abym szła spać?
— Bo w jednej bieliźnie tak długo... przeziębić się można.
— To prawda. Zimno. A ją dobrze okryłaś?
— Okryłam. Dobranoc mamie.
— Klemunia śpi spokojnie?
— Najspokojniej.
— Już idę. Przed zaśnięciem nie skarżyła się na nic?
— Wcale się nie skarżyła. Dobranoc mamie.
— Znowu ci się głos zatrząsł. Co to jest?
— A to szkło! Znowu nastąpiłam...
— Jakże można być tak niedbałą: stłuc szklankę i szkła nie uprzątnąć. Rozbierz się tylko cicho, aby jej nie obudzić.
— Nie obudzę.
Blada, jak płótno, i z rękoma drżącemi, jak liście, wsunęła się do sypialni. W coraz słabszem świetle dogasającej lampy zamknęła drzwi od kuchni i klucz w zamku okręciła. Pobiegła do drugich drzwi od bawialni, popchnęła w nich zasówkę; spróbowała potem jednych i drugich. Mocno zamknięte. Tak zostaną do rana. Jeżeli matka znowu przyjdzie, znajdzie drzwi pozamykane. Żeby nie wiedzieć jak stukała, ona nie otworzy, uda, że śpi.