mgły, z malutkiemi skrzydełkami, a z całej jego osoby najwięcej uwydatniał się nosek, który, w nieustannym zostając ruchu, miał taki wygląd, jak gdyby wszystko i wszystkich na świecie wyśmiewał. Ale i nosek, pomimo, że z całej osoby najwydatniejszy, był także malutki. Gdyby ktokolwiek w sali miał mikroskop, jeszcze-by wlatującego do niej Chochlika nie zobaczył; lecz o przynoszeniu tego narzędzia w to miejsce nikt nie pomyślał, ani nawet konsyliarz w złotych okularach, który gdzieindziej często z niem do czynienia miewał. Więc, jak zwykle bywa z ludźmi, którzy z mikroskopem i bez mikroskopu nie wiedzą, co ich otacza i w najbliższej chwili spotkać może, siedzieli wszyscy w światłości gazowej, poważni, uważni, w rozum i sumienie swoje ufni; a Chochlik wleciał, pod sufitem zawisnął, jedno uszko nastawił, potem drugie, w jedną stronę popatrzał, potem w drugą i aż zaniósł się od śmiechu: «Chi, chi, chi, chi! Otóż im psotę spłatam!»
Jeżeli są na świecie miejsca dla psot niestosowne, to miejsce ze wszystkich było najniestosowniejszem; jeżeli są ludzie, których psotnicy omijać powinni, ci najbardziej na wzgląd ten zasługiwali. Ściany wysokie, gładkie, z dwu stron dwoma rzędami okien przerznięte, od ozdobnego sufitu spuszczające się grona gorejących lamp, czerwone fale sukna, spływające po stopniach, nad którymi,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.