Sam Chochlik nawet, nad ławą przysięgłych zawieszony, znieruchomiał i na chwilę pogrążył się w zupełnie poważnych myślach. Wyrwał go z nich szept jednego z sędziów.
Był to ziemianin, który do sąsiada swego, artysty, szeptał:
— Otóż to jest miasto i jego brudne, trujące szumowiny!
— Chi! chi, chi! — zaśmiał się Chochlik i w mgnieniu oka siedział już na białej ręce ziemianina, którą on podpierał zamyślone czoło. Co się stało? Ziemianin, zamiast w sali sądowej, znajduje się na pstrej, tłumnej, krzykliwej maskaradzie. Jest to czas życia jego arkadyjski. Nie ma jeszcze długów i zboże wysoko w cenie stoi. Dlatego uznał, że ma prawo po trudach gospodarstwa odpocząć nieco, zabawić się w mieście. Bawi się wyśmienicie. Krew szlachecka tak wre mu w żyłach, że ot, zaraz porwałby się do karabeli i trzem Tatarom od razu głowę ściął, albo kostyum hiszpański ściągnąłby z grzbietu, nawet koszulę, i oddałby je — na cel umiłowany. W hiszpańskim kostyumie jest mu prześlicznie, bawi się więc tem lepiej, a najlepiej już wtedy bawić się zaczyna, gdy nierozłączoną jego towarzyszką staje się maseczka, zgrabna, żwawa, dowcipna. Wprawdzie dowcipom jej, z punktu gramatycznego, to i owo zarzucić można; z kształtów też rączki poznał, że nie jest
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.