wielką damą. Lecz bywają w życiu człowieka chwile, w których spostrzega on całą próżność społecznych dostojeństw, a maluczkość wydaje mu się pełną uroku już przez to samo, że z łatwością podjąć ją można. Przed końcem maskarady piękny hiszpan i niegramatyczna maseczka zniknęli w tłumnej, krzykliwej sali, poczem on jeszcze przez czas jakiś znikał z przed oczu miejskich swoich przyjaciół, jakkolwiek miasta nie opuszczał, a gdy raz je opuścił, o maskaradowej i nieco jeszcze późniejszej towarzyszce tak zapomniał, że, gdyby go poćwiertowano, ani imienia, ani nazwiska jej nie przypomniałby sobie za nic. Teraz w samo ucho sąsiada szepce:
— Mistrzu, nie pamiętasz przypadkiem, ile lat przeszło od tej zimy, w której bawiliśmy się tak szalenie, a ty sam mnie na maskaradę za hiszpana przebierałeś?
Mistrz dziwi się bardzo, ale, uczuciem przyjaźni powodowany, odpowiada:
— Ośmnaście, może dziewiętnaście...
— Pal dyabli! — szepce ziemianin i oczy jego, o miękkiem wejrzeniu, napełniają się wyrazem przerażenia.
Bezpowrotnie też zgubił zeznanie jednego ze świadków i wstydzi się tego bardzo. Chochlik opuszcza jego białą rękę i nad dwoma rzędami poważnych głów aż koziołki przewraca z wesołości.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/061
Ta strona została uwierzytelniona.