— Udaje, aby w nas litość obudzić! — wzgardliwie szepnął obywatel miasta, aż nagle nos jego poczerwieniał i bardzo znacznie w dół się opuścił. Siedział na nim Chochlik, a posiadacz dwu kamienic, zamiast sali sądowej, ze wszystkiem, co się w niej znajdowało, widział przed sobą Antosię... no, najwyżej tę... pokojową nieboszczki matki. Dawno to było, miał wówczas jedną tylko kamienicę, i to bez oficyny. Milutka była bestyjka, ale od wieków nic o niej nie wie. Niespokojnie poprawia się na siedzeniu i ręką dotyka nosa, który płonie, jak ogień i na którym, jak utrapieniec, trzepoce się Chochlik.
— Utrapienie! Plaga egipska! — zaszeptał obywatel i w tej-że chwili bardzo uważnie słuchać zaczął dalszych zeznań świadków; w zamian zaś radca szyją w krochmalnym kołnierzu pokręcił i bladymi palcami potarł brodę, pośrodku której na jednej nóżce stał Chochlik. Na jednej nóżce pośrodku brody stojąc, główkę zadarł, noskiem kręcił, a oczkami, jak śrubkami, wpijał się w spłowiałe, zimne oczy radcy, w prawdziwe oczy statysty. Co wówczas radca zamiast sali sądowej i wszystkiego, co się w niej działo, widział i słyszał, nikt nie dowiedział się nigdy, bo był on zanadto skrytym, aby tajemnicę tak niestosownych dla miejsca i chwili myśli mógł przed kimkolwiek odsłonić.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.