Nie zupełnie zaś jest pewnem, czy znajduje się w jakimkolwiek lesie, lub na jakiejkolwiek pustyni, lew, czy wilk, któryby lwiątko, czy wilczątko, tak upokarzał, dręczył, głodził, pracą nad siły obciążał, jak to z tym smykiem czynił chlebodawca jego. To też wszystko, co nie wykipiało i nie nasyciło się w nim jeszcze, gdy na chlebodawcy zemstę wywierał, kipi i nasyca się teraz, gdy nietylko bez punktu, ale bez przecinka, o swoich rozkosznych z nim stosunkach, jednym wciąż krzykiem opowiada. Dziki jest, ale roztropny i pamięć ma wyborną. Faktami jak grochem sypie, świadków wymienia, miejsca wskazuje, nakoniec i osobiste uczucia swoje wyrażać zaczyna, ale to ostatnie czyni w tak nieucywilizowany sposób, takich prawie krwawych połysków nabierają jego oczy i takie słowa z kąsających powietrze szczęk mu wypadają, że przewodniczący donośnym głosem mowę mu przerywa, umilknąć i usiąść rozkazuje.
Cienki, monotonny, nieustanny krzyk, który sam jeden od sufitu do posadzki, od ściany do ściany przestrzeń napełniał, milknie, ciemna poręcz ławki przyklejony do niej ornament odzyskuje, salę napełniają nieruchome postacie ludzkie, w których czuć osłupienie. Za długim stołem, ani wśród publiczności, ani na ławie przysięgłych, nikt nie czyni najlżejszego poruszenia. Oddechy,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.