wietrzu wisiał, rozglądał się dokoła i często gęsto ku oskarżonemu zerkał.
Oskarżony zaś płakał. Odkąd wszedł do tej ławy, już czwarty psychiczny moment przebywał. Ta niesłychana wrażliwość była jednym więcej dowodem niezmiernie małego ucywilizowania, które na wyższych swych szczeblach wytwarza, jak wiadomo, przewagę refleksyi nad wrażeniami i wielką stałość uczuć.
Zrazu wspaniały i właśnie ku niemu skierowany aparat sądowy tak mu był zaimponował, że nawet nazwiska i tytułów swoich głośno wymienić nie mógł; potem, przed roztaczanym w sali obrazem jego zbrodni i jej następstw, uczuł skruchę i pięścią tłukł się w piersi; potem, opowiadając o poniesionych krzywdach i bólach, wściekł się i krzyczał; teraz — płakał. Wiedział, że jedne drzwi tego czyśćca otwierają się do piekła, drugie na ziemię i widać bardzo lękał się pierwszych, a pożądał drugich, bo głęboko szlochał, z oczami rękawem siermięgi zasłoniętemi.
Dzwonek. Narada przysięgłych ukończona.
— Sąd przybywa! — rozlega się po sali donośny głos woźnego. Publiczność milczącym murem staje.