Dwoje przeciwległych drzwi otwiera się na oścież; przez jedne wchodzą sędziowie w złotych haftach i za długim stołem stają; w drugich ukazują się przysięgli.
Mecenas pierwszy wszedł, z białym arkuszem papieru w dłoni; Chochlik zadrżał cały z radości i już mu na stojącym czubku siwych włosów siedział. Za przewodniczącym swoim kroczyli inni, po dwóch, po trzech; czworo przygarbionych pleców chłopskich w baranich kożuchach zamykało orszak. Zwolna uszli kilkanaście kroków, na fale czerwonego sukna wstąpili i stanęli przed stołem, profilem do tamtych, w złotych haftach obróceni. Publiczność widzi ich także z profilu i czeka. Czekając spostrzega, że arkusz papieru w rękach mecenasa trochę drży, w okularach konsyliarza tańczy chyba sto tysięcy iskier, ziemianin i artysta mają strasznie wzburzone włosy, nos obywatela miejskiego skrzywionych ust jego prawie dotyka. Ogółem biorąc, żałośnie wyglądają. Mecenas jednak, wyosobniony nieco, z przyzwyczajenia najpewniejszy siebie pozór zachowuje; arkusz papieru ku oczom podnosi i dość głośno, aby go w całej sali słychać było, czyta wypisane na nim pytanie:
— Czy oskarżony winien jest zbrodni takiej a takiej, w takim a takim dniu popełnionej?
Tu nastąpić ma wyrok: jedno słowo, nic, tylko jedno słowo. Czemuż mecenas go nie wymawia?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.