Czy to złudzenie zmysłów? Wszakże on pobladł i ręka z papierem ciężko mu w dół opadła. To nic. Znają go wszyscy z energii i biegłości w publicznych sprawach, choćby go więc słabość chwilowa opanowała, zwycięży ją i obowiązek spełni. Naturalnie; znowu arkusz papieru podniósł do oczu i — rzecz przedziwna! pobladł więcej, papier coraz więcej ku oczom przybliża, jakby olśnął, i milczy — jakby oniemiał. Sędziowie w złotych haftach czekają, publiczność czeka; oddechy, których tu tyle, nie czynią żadnego szmeru, lampy płoną cicho. W sali panuje taka cisza, że słychać u góry lekkie poskrzypywanie wentylatora, a na ławie oskarżonych — przytłumione rękawem siermięgi szlochanie. Widać też przez jedno z okien gwiazdę, na ciemnem niebie świecącą wysoko i daleko.
Nakoniec przewodniczący przysięgłym podniósł głowę i z bardzo pobladłem czołem, głośno wymówił:
— Winien.
Wtedy Chochlik-Psotnik, w paroksyzmie uciechy, wzbił się z nad głowy jego pod sam sufit i, w rzęsistem świetle lamp rozkołysany, na całą salę rzucił pytanie:
— Kto?