Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

kuli ziemskiej niema ręki bielszej nad tę pulchną, miękką, w rozkoszne dołki wyrzeźbioną, rubinami paznogci świecącą rękę, która list Liwskiej trzyma, gniotąc go czasem z irytacyą w palcach, zbytkiem drogich pierścieni błyszczących. Ale do czego ona, Elwira Roza, doszła przez sztukę i pracowitość, to tamta od natury darmo otrzymała. A czegóż ona, ta Tosia, od natury i losu nie otrzymała? Wszystko, co tylko wyobrazić sobie można... Szczebiotka też była, śmieszka, trzpiotka wesoła, i nieraz niestworzone rzeczy dokazywały razem, wtedy zwłaszcza, gdy Lucyś wmieszał się do swawoli. On nawet kochał się w Tosi, a Rózia, już wtedy mężatka, po swojemu, wiecznie wyśmiewała się z niego. Rózia, Tosia, Lucyś... imiona, których od wieków wiecznych nie wspominała nigdy, teraz wypływają z za chmury, z za jakiejś chmury wypływają i na jakiejś zielonej fali płyną — zielonej i liliowej, bo w ogrodzie drzewa zielone, a bzy kwitną liliowo. Tosia schowała się gdzieś pomiędzy bzami, Lucyś ją szuka, a Rózia, szyjąc na ganku, drwi z niego, po swojemu. A w bzach kwitnących Tosia przyczajona siedzi i słowik śpiewa...
Elwira Roza niecierpliwie rzuciła się na krześle. Ej, co tam! Oni wszyscy dawno już dla niej poginęli i, choć żyją, pomarli! Ich świat i jej świat, to jakby księżyc i ziemia. Nikt przecież nie wskakuje z ziemi na księżyc, ani z księżyca nie zeska-