Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

stych, gdzieniegdzie bladym różem oblanych materyi, na szerokich planach ukazywało się u szyi, ramion, piersi, przez greckie rozcięcie sukni od stanu do ziemi. Coś greckiego i razem paryskiego, ostatnie słowo szyku i razem shocking’u. Ona wiedziała doskonale, że jest to shocking, ale właśnie dlatego... Niechaj ta poważna, wielka pani widzi, jaka ona jest w każdym swym calu młoda i piękna i że jej doskonale jest na świecie i jakie to koronki, po dwadzieścia pięć rubli za łokieć... A możeby butony brylantowe do uszu?... Naturalnie, a jakże! Dziwna tylko rzecz, że wpierw o nich nie pomyślała! A tę szpilkę brylantową, w formie strzały, wpiąć w koronki stanika, czy nie? Z rana?... tyle brylantów?... może nie? Jeszcze się zaśmieje... A właśnie dlatego! Niech się śmieje, ale niech widzi!... Śmiejąc się, będzie oczy do brylantów, jak kot do mleka przymrużała...
Dzwonek zabrzęczał w przedpokoju: garderobiana, jak motyl barwna, przez pokój przebiegła.
— Czekaj! — zawołała Elwira Roza i z końcem palca do ust przyłożonym, z biegającemi oczyma, zamyśliła się.
— Jeżeli w salonie ją przyjmie, to będzie musiała przechodzić przez pokój jadalny, a tam, po wczorajszym wieczorze, stoliki kredą zamazane, karty pomięte, zapach kawioru i wina... A cóż to szkodzi? Owszem! Niech wszystko widzi!