nią, wyniosłą w postawie, przepyszną w kształtach, a — dziwną w stroju kobietę i z cicha rzekła:
— Pani mnie nie poznaje?
Głośno i swobodnie zaśmiała się Elwira Roza.
— Naturalnie! cóż to dziwnego! Nigdy bym nie poznała pani, taka pani zmieniona. To coś nadzwyczajnego, jak pani się zmieniła... Ale proszę, niech pani usiądzie!
Gestem królowej, dającej posłuchanie zbuntowanej poddance, wskazała gościowi otomanę, a sama usiadła na jednym z fantazyjnych fotelików.
Ruchy Liwskiej, gdy przechodziła przez pokój i na otomanie siadała, miały w sobie żywość i zwinność, zdradzające przyzwyczajenie do dużego i szybkiego chodzenia, do zatroskanego pośpiechu.
— Pani uważa mnie za tak zmienioną?... Wiem o tem sama, ale cóż dziwnego? Tyle lat! Około dwudziestu już lat...
— Około dwudziestu lat? Ale gdzież tam! — odrzucając w tył głowę i z głośnym śmiechem zawołała Elwira Roza. — Skądby dwadzieścia lat? To być nie może! Chyba z nudy czas wydaje się pani tak długim...
— O, nie! przeciwnie! czasu mi zawsze brak! — z wielką naturalnością odparła Liwska i umilkły obie, nawzajem w siebie zapatrzone.
Po głowie Elwiry Rozy krążyły myśli.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.