I powstawszy, w bałwaniącej się za nią fali fularów i koronek wyniosła i przepyszna, za plecy Liwskiej zasuwała jedną z poduszek, barwnym gradem osypujących otomanę.
— Niech pani będzie łaskawa oprzeć się... wygodniej.
W tej chwili słowik wyrzucił z klatki na pokój kilka czystych, przeciągłych tonów i zakończył je krótkim trelem. Elwira Roza szybko obróciła się ku niemu.
— Biedny! — rzekła; — teraz mi już zawsze żal go będzie. Popsuła mi pani przyjemność... ale to dobrze, bo już od tego czasu nigdy takiego drugiego... Trzeba mu na pociechę dać cukierek...
Z wyjętym z bomboniery cukierkiem w palcach wspięła się ku klatce.
— Nie widzi, biedak, cukierka! To jeszcze nic, ale że nigdy już... Do cukierka trafi, bo przyuczony szukać po klatce... ale ani słońca, ani księżyca, ani zieloności już nigdy...
Liwska z ciekawością ścigała oczyma jej ruchy; jednak sięgnęła po zegarek.
— Ale ja z interesem przyszłam, a czas ucieka...
— Co tam czas! — zawołała Elwira Roza i szybko od klatki na fotelik swój powróciła.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.