Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeszcze nie! Niech pani jeszcze o tym interesie nie mówi i nie odchodzi! Co pani pilnego?
— Jakto: co pilnego? — zaśmiała się Liwska; mniej niż za godzinę muszę być na lekcyi, a iść mam daleko...
— Pani chodzi na lekcye?
— Najczęściej; chociaż jeżdżę też tramwajami...
— To coś nadzwyczajnego! Ale prawda! Pani pewno powozu nie ma. Dlaczegóż ci, u których pani lekcye daje, nie przysyłają po panią powozów...
Teraz Liwska po prostu śmiała się tak, że aż jej twarz odmłodniała i oczy rozbłysły.
— Oni... i powozy... — mówiła — ależ to dwa zupełnie sprzeczne pojęcia. Alboż to milionerzy? To są ludzie niebogaci, którzy zaledwie tyle mają, aby jako tako wyżyć i wychować dzieci!
— No, cóż znowu? cóż tak ważnego? Ileż tam może kosztować taki powóz... gdyby, naprzykład, nie był bardzo drogi? I konie jakiekolwiek zwyczajne... To przecież nic prawie nie kosztuje... Ale ja-bym, z największą ochotą, zawsze powozem swoim służyła...
Nagle urwała, zasępiła się i jakby napuszyła, poczęła też z wyniośle podniesioną głową kędyś