w stronę patrzeć. Liwska ze swej strony zmieszała się ogromnie i bardzo żywo mówić zaczęła:
— Dziękuję pani, ale mnie powozy wcale są niepotrzebne. Nie przywykłam... odwykłam... nogi mam dobre, dużo mogę chodzić. Po kilka wiorst codzień chodzę, a drugie tyle może jeżdżę tramwajami... To nawet bardzo zdrowo i... przyjemnie. Idąc, tyle rzeczy się widzi...
Elwira Roza, ciągle w stronę patrząc, przerwała:
— I w deszcz? i w śnieg? i w mróz? i w upał?
— W każdą porę — śmiejąc się, odpowiedziała Liwska i znowu po zegarek sięgnęła; ale Elwirę Rozę ruch ten jakby przestraszył, tak nagle obróciła się ku niej i zawołała:
— Nie, nie! Jeszcze nie! Tak-bym chciała wiedzieć, jak pani żyje i... jak to można tak żyć, jak pani żyje! Dawno pani tu mieszka? Przy której ulicy? Czy wygodne ma pani mieszkanie? Ile pokojów? A kto teraz mieszka w Koralinie? Duży tam był dom i bardzo piękny ogród, pamiętam! Ciekawam, ile też pani płacą za lekcye? A kto pani suknie robi? Widzę, że jakaś prosta szwaczka. Ja-bym pani zarekomendowała lepszą. O! proszę nie lękać się! Taniuteńką, taniuteńką, ale zręczną... Znam jedną taką... Musi pani mieć dużo
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.