gólnej kadzielnicy, ulatniającym się z rozwartej bomboniery, Liwska mówiła o wszystkiem, o co Elwira Roza zapytywała ją tak namiętnie, nie wiedzieć dlaczego, ale namiętnie.
Ani w latach, które ubiegły, ani w sercu, aż do dna najgłębszego, ani w myślach i w chęciach, aż do zakątków najskrytszych, nie miała do ukrywania nic zupełnie, a jeżeli przed nikim nigdy nie opowiadała samej siebie, to dlatego po pierwsze, że bardzo niewiele zajmowała się sama sobą, i po drugie, że nikt się nią bardzo nie zajmował. Więc po prostu, bez przemilczeń, których nie potrzebowała i bez poetyzowań, które jej na myśl nie przychodziły, mówiła, jak w zamknięciu prawie klasztornem, w troskach sen odbierających, w zajęciach często odrażających, zeszły jej owe lata, spędzone przy łożu człowieka, wijącego się w bólach ciała i, sroższych jeszcze nad nie, wyrzutach sumienia. Bardzo cierpiał fizycznie, lecz bardziej jeszcze moralnie, żałując straconego życia, jej, dzieci; a ona, taką tylko na te męki ciała i duszy radę miała, aby niczem nigdy win jego mu nie przypominać i z tą nieznaną, wiekuistą przyszłością, w której ciemny otwór patrzył przerażonemi oczyma, godzić go wiarą w rozlane po ziemi i niebie miłosierdzie. Potem, zmuszona do rozłączenia się ze wsią i wszystkiem, co w niej było miłem, kochanem, rodzinnem, z dwiema dziew-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.