W izbie czeladnej, czyli w tak zwanej piekarni, kilkanaście osób różnej płci wieczerzało przy długim stole, na który spływał obfity blask palącego się w piecowisku ognia.
Gospodyni, czerstwa i silna kobieta, w granatowym spencerze, z misą pełną dymiącej się strawy i sporym kawałkiem chleba w ręku, stanęła w pełnem świetle płomienia i ku jednemu z ciemnych kątów izby zawołała:
— Niemko, na! nieś babie i sam jedz!
Bo, jakkolwiek ogień rozlewał po izbie światło obfite, kąty jej zalegała ciemność, wśród której majaczyły kształty stojących na ziemi i wiszących po ścianach narzędzi i naczyń gospodarskich. Majaczyło to tam liniami krótkiemi, długiemi, okrągłemi i ostremi, a czasem, pod zabłąkanym na żelazo lub mosiądz blaskiem ognia, świeciło nietrwałymi błyskami.
Z pomiędzy tych linii widmowych i błysków błędnych, na wołanie gospodyni, podniosło się
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.