co kilka sekund dawało się słyszeć głuche stuknięcie i wnet potem, nie wiedzieć w którym punkcie mroźnego przestworza, cichsze i przeciąglejsze jego powtórzenie. Wkrótce echo powtarzać zaczęło, razem ze stukaniem siekiery o drzewo uderzającej, stękanie, wychodzące z piersi ludzkiej. Cień, który pod długą ścianą stodoły rytmicznym ruchem podnosił i opuszczał rękę, wydawać począł z piersi stękania, z których każde, jak odpowiedź po zapytaniu, następowało po uderzeniu siekiery. Echo powtarzało je razem ze stukami, kędyś, nad śniegiem. Potem stuki, westchnienia i echa umilkły, a cień człowieka zaczął chodzić pomiędzy uśpionymi domami, pozamykanymi budynkami, wśród ubielonych drzew.
Po kobiercu śnieżnym, pod baldachinem wyhaftowanym w gwiazdy, stąpając powoli i zupełnie cicho, wchodził do starego, rozległego ogrodu i pomiędzy dwoma rzędami drzew nagich szedł ku wznoszącej się u ich końca kaplicy. Tu, na wschodach małej budowy, klęczał i, splecione ręce do piersi przyciskając, wzrok podnosił ku gwiazdom. Usta jego były nieruchome, ale postawa błagająca i pokorna. Zapewne, posłuszny szeleszczącym napomnieniom starej babki: «idź do Ojca! proś Ojca!» — odmawiał jakieś wewnętrzne, nikomu nieznane pacierze.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.