Od różowych smółek, żółtych srebrników i czerwonego szczawiu, od błękitnego nieba, złotego słońca i zielonego lasu, od śpiewu ptaków i zapachu kwiatów, rozlewało się po niebie, po powietrzu i ziemi morze radości.
Świetną, wolną, gorącą tę radość uczuwały w krwi i małych móżdżkach dzieci, wrzaskliwie uganiające się po łące jedne za drugiemi, albo za motylami, albo za niczem; uczuwał je też Niemko i zrazu, do szarego słupka u skraju łąki sterczącego podobny, puszczał się w pogoń za dziećmi, chwytał je na ręce, podnosił wysoko, puszczał, chwytał znowu, okręcał się, rozwierał szeroko ramiona, podskakiwał — szalał.
Wtedy pod blado-złotemi brwiami oczy stawały się podobnemi do turkusów rozżarzonych, na zapadłe policzki występowały rumieńce i wargi zczerwienione rozwierał szeroki uśmiech.
Ale trwało to zazwyczaj krótko. Spadało nań niebawem coś podobnego do szczypców, gaszących świecę. Gasł, ramiona opuszczał i z zamkniętemi usty od gromadki dzieci w swawoli nieukróconych odchodził. Ale do domu nie powracał.
Niedziela. Do lasu wchodził i przez czas jakiś widać było wśród zieloności leśnej błądzący, szary cień. Od drzewa do drzewa mknął, czasem
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.