co? — szepleniącym szeptem zapytywała ślepa babka.
Niemko głową trząsł w zmroku i, sięgając za koszulę, poczynał sypać na jej kolana garście kwitnących ziół leśnych, od których biły zapachy silne i w których wilgotną świeżość zatapiać się wnet zaczynały dwie drobne, wyschłe, trzęsące się ręce.
Mdła plama, od żółtej chustki pochodząca, zgasła już w zmroku. Stali się oboje podobnymi do czarnych cieniów na tle szarej ściany i milczeli.
Ostatniej wiosny przecież Niemko nie biegał już z dziećmi po łące. Nie wiadomo dlaczego, ale do krzykliwej i ruchliwej zabawy nie wmieszał się ani razu i tylko kiedy niekiedy, w niedzielne poranki czy południa, stawał u skraju łąki i całymi kwadransami tkwił tam nieruchomie, jak wkopany w ziemię słupek. Patrzał na złote, kolorowe, jasne, rozśpiewane święto natury, na biegające dzieci, latające motyle, przepływające w górze obłoki, a potem, do lasu wszedłszy, pomiędzy drzewami i zaroślami błądził, aż w głębokie cienie zanurzał się i znikał na długo... Lecz gdy powracał, ślepej babki pod szarą ścianą piekarni już nie znajdował.
Od czasu pewnego nigdy już z izby czeladnej nie wychodziła i nawet nie złaziła z pieca. On do
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.