niej tam szedł i na okrywające ją stare płachty rzucał przyniesione z lasu garście pomiętych za koszulą łodyg i kwiatów leśnych, poczem rozpoczynały się pomiędzy belką sufitu a wierzchołkiem pieca szepty, jak suche liście szeleszczące, stękania i kaszlania, długiemi ciszami przerywane, coraz dłuższemi, bo u końca zimy ślepa babka szeptała coraz rzadziej i krócej. Ustawały wieczne opowiadania jej, czy też może użalania się, lub napomnienia, których on do późnych nocy nieraz słuchał, aż ustały zupełnie i przez kilka tygodni ślepa babka, jak niema, leżała na piecu...
Zapytywali ją czasem litościwi ludzie: dlaczego nic nie je i nie chce na majowe słońce wyjść? albo: czy śmierć już blizko siebie czuje i czy prędko umrze?
Ale ona nie odpowiadała. Może myślała, że z odpowiadania żadnego pożytku nikomu nie będzie, może już siły do mówienia nie miała, albo przed śmiercią zgłupiała zupełnie? Nie wiadomo. Jak kłoda w grube płachty owinięta, leżała na piecu nieruchoma i niema, a twarzy jej pod belką sufitu wcale widać nie było.
Czy, leżąc tak, myślała dniami i nocami o czemkolwiek, o życiu, naprzykład, o śmierci, o tem, co było w życiu i co będzie po śmierci? nie wiadomo, ale jeżeli myślała, to — o Jezu!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.