Zdaje się, że porównywała ludzi do paciorków, które ręka Boska na ziemię sypie i które padają rozmaicie: na jasne pagórki, albo w ciemne parowy, na kwiaty, albo na kamienie... i nie wiadomo, co z tymi paciorkami było dalej, tylko jeszcze potem coś o jakiejś Krystynie szeptała, a stary Grzegorz przypomniał sobie, że było to imię jej córki. Pewnie prosiła, aby ją obok Krystyny pogrześć, gdyż coś o mogiłce wspominała i już może potem w nieprzytomności przedśmiertnej bredzić zaczęła o jakichś sinych płomyczkach.
— Płomyczki sine! W nockę ciemną płomyczki sine... pod lasem... oddechy zmarłych... idź, popatrz... pacierz zmów... i mój tam zaraz będzie... płomyczek siny... w nockę ciemną...
Gospodyni głową trzęsła i do ludzi zaszeptała, że to ona o tych płomykach sinych, co to w niektóre noce nad cmentarzem...
— Aha! — zgodzili się ludzie i głowami kiwali, bo wszyscy nieraz widzieli te płomyki i rozmaicie o nich mniemali, że to dusze zmarłych, albo oddechy zmarłych, albo pełgania złota w ziemię zakopanego.
A tu stara na piecu jak nie zajęczy, to aż mrowie po wszystkich poszło.
— Biedaku ty! — jęczała — oj, biedaku ty mój serdeczny! wnuku ty mój rodzony! robaku
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.