głowę owiązał żółtą chustką, na sztywne stopy trzewiki wciągnął; poczem, ciężar nieduży na ręce wziąwszy, z pieca go zniósł i na ławie położył. Przytem wszystkiem oczy miał wciąż suche, błyszczące, a zwykła kupka zmarszczek stała mu na czole, nad złotemi brwiami, nieruchomo. I na nikogo zupełnie nie patrzał, tylko, gdy ktokolwiek zbliżyć się próbował, łokciami poruszać zaczynał, chrapliwie krzyczał i oczy rozżarzały się mu, jak płonące węgle.
Ludzie też, wziąwszy ze dworu rozporządzenia co do pogrzebu i po wszystko, co było potrzebne, rozesławszy, a widząc, że nic do robienia i nikogo do pocieszania tu nie było, poszli każdy do swojej roboty. Izba została pustą i zapanowała w niej cisza; tylko przez pootwierane okna wlatywały szczebioty wróble, pianie kogucie i oddalone turkoty wozów.
Niemko siedział, plecami obrócony do okien, i zieloną gałęzią lipy w jedną stronę i w drugą szeroko w powietrzu kołysał. Odpędzane muchy brzęczącą chmurą unosiły się mu nad głową, a po twarzy ciekły jedna za drugą łzy obfite.
Prawie rytmicznie poruszała się w powietrzu zielona gałąź nad małym kraciastym trupkiem; prawie rytmicznie też ciężkie łzy, staczając się z policzków, padały na szare płótno koszuli. Muchy
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.