— O Jezu! o Jezu! Jezu!
Płachty jej świeżo uprane pływały po wodzie. Twarz z wykrzywionemi od żałości ustami ku Niemkowi obróciła.
— Pozbierajcie! Zlitujcie się, pozbierajcie!
Ciężko dysząc, ostatka sił dobywając, brnął po wodzie, miejscami płynął i zbierał, zbierane przedmioty wynosił na brzeg i u stóp jej na trawie składał. Ona pochylała się i brała na ramię podniesione z trawy płótna. Gdy ostatnie przyniósł i, wyprostowując się, podnosił ku niej twarz oblaną wyrazem bezdennej pokory, uśmiechnęła się znowu i jedną ręką mokre płótna do piersi przyciskając, drugą po czole i policzkach głaskać go poczęła. Czyniąc to, nie mówiła nic, tylko uśmiechała się ciągle koralowo i perłowo, a w źrenicach jej migotała zalotna figlarność.
Wtedy z nim stało się coś nadzwyczajnego.
Chuda, blada, biedna twarz, ociekająca wodą, stanęła mu cała w płomieniach i promieniach, upadł na trawę i, objąwszy nogi jej, począł lgnąć do nich głową, piersią, ustami. Wydawał przytem krzyki, do żałośliwego skomlenia psa podobne.
Czy dziewczyna zlękła się tego kalekiego głosu, albo może wstrętem przejęły ją dotknięcia czoła i ust jego, dość, że cofnęła się i z brwią zmarszczoną, z zagniewanemi ustami odeszła.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.