On został chwilę na ziemi i w przykucniętej postawie wiódł za oddalającą się spojrzeniem błędnem, żałosnem, a potem podniósł się i, dygocąc z zimna, poszedł za nią.
Ramiona przyciskał do piersi i trzęsące się z zimna ręce przykładał do ust zsiniałych; kupka zmarszczek stała mu nieruchomo nad blado-złotemi brwiami, z pod których oczy nie przestawały ścigać odchodzącej dziewczyny.
Tak za nią, idącą w płaszczu mokrych włosów, szedł brzegiem stawu i tak, jedno za drugiem, staw okrążywszy, szli ku wsi, niedaleko w różowym pyle szarzejącej.
Od tego wieczora Niemko nie chodził już wcale na cmentarz, nad którym wzlatywały nocami sine płomyki.
Zaświeciło mu przed oczyma to słońce ogromne, w którego światło i gorąco motylimi rojami wlatuje wszystko, co żyje. Spojrzał w samą twarz rozkwitłemu latu. Padła na niego kropla zdroju, w którym warzą się miody ziemi. Co czuł i czy jakiekolwiek imię uczuciu swemu nadawał, czy radował się czemkolwiek, albo spodziewał się czego i czy znane mu były imiona nadziei i radości, nie wiadomo; ale zimnej rosy cmentarnej i sinych oddechów umarłych już nie chciał.
Ilekroć drzewa nie rąbał i wody nie nosił, do wsi poblizkiej szedł, tam do chaty Nastki Harba-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.