równy cichutko się wsuwał i u jakichś drzwi, czy u jakiej ławy na ziemi przykucnąwszy, oczyma za nią, rzeźko po chacie krzątającą się, wodził, albo, gdy opuszczała chatę, o kilka kroków za nią wlókł się. Lecz cokolwiek robiła i gdziekolwiek znajdował się z nią razem, w izbie, na obejściu, na polu, nad stawem, zawsze i wszędzie, oczy jego zdawały się oczekiwać, czatować, czyhać na oddanie jej jakiejkolwiek przysługi.
Sposobności do tego zdarzały się rzadko; dziewczyna była silna, pracowita i pomocy nie wzywała nigdy, lecz on uprzedzał jej żądania, a gdy nic już lepszego uczynić nie mógł, to drogę jej niekiedy zabiegał i z pod stóp odrzucał na stronę suchą gałąź lub kamyk. A ilekroć to czynił, zawsze podnosił ku niej wzrok gorejący, albo przygasły i smutny, tak, jakby nim prosił ją o coś, lub o czemś jej przypominał.
Czy ogniem i słodyczą na zawsze zapadło w niego wspomnienie przelotnej jej pieszczoty i usiłował zasłużyć na podobną znowu? czy pragnął i jak pragnął, aby raz jeszcze przybliżyła mu rękę do twarzy i pogłaskała nią jego czoło i policzki, nie wiadomo; ale wkrótce wieś cała zaczęła go nazywać cieniem Nastki Harbarówny i śmiać się z niej, że zdobyła sobie takiego wielbiciela, czy konkurenta.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.