Było to zupełnie tak samo, jak gdyby kominiarz rozkochał się w królewnie. Ludzie drwili z obojga, a królewnie nie w smak poszło pośmiewisko ludzkie. Przedtem, pamiętając zapewne, że życie jej, to jej kwitnące i siłą wezbrane życie, uratował, kiedy niekiedy przemówiła do niego żartobliwie lub życzliwie, podziękowała za coś przyjaznem skinieniem głowy, a raz nawet podała mu do zjedzenia misę strawy, i innym razem rzuciła w niego, jak purpurową kulę, zmiętą w ręku georginię. Wtedy wielki, zmięty kwiat, ugodziwszy go w sam środek piersi, upadł na ziemię, a on, śpiesznie go podnosząc, śmiał się tak, jak przedtem nigdy się nie śmiał, z piersią drżącą od rozkoszy i oczyma pełnemi srebrnych mgieł. Kiedy więc teraz na widok jego marszczyła brwi i wzgardliwie wydymała wargi, a czasem to i wprost mówiła, żeby szedł sobie precz i dokuczać jej przestał, wszystkie ruchy i rysy jego wyrażać poczęły niezmierne zadziwienie i zlęknienie.
Za co? dlaczego? Czy podobna? mówić zdawały się wątłe plecy jego, pokornie do ściany przyciśnięte, chuda szyja, wyciągnięta naprzód, błędne ręce, szukające dla siebie miejsca i nigdzie go znaleźć nie mogące, kupka zmarszczek, poruszająca się nad blado-złotemi brwiami, które, podniesione wysoko, dziwiły się bez granic: za co? dlaczego? czy podobna? Było to przecież tak
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.