pełne, głosy rozmawiające i śmiejące się, krzątanina, bieganie od ganku ku stodołom, po drogach od żółtego żwiru złotych, po trawie, dokoła kwiatów. Uciecha ta podążyła z pola, uciecha wychodziła na jej spotkanie z domu; górą szły z kominów dymy rumiane i złote: w dole stubarwne astry łanami kwitły i potokami lały się wonie lewkoniowe.
Nakoniec, jaskrawa i śpiewająca gromada w bramę dworu weszła i rozpoczęła tryumfalny, powolny pochód przez kolorowy, słoneczny, rozradowany i rozwoniony dziedziniec.
Plon niesiemy, plon!
Na przedzie, wyosobniona z tłumu, sama jedna, szła zwycięzczyni żniw tegorocznych, Nastka Harbarówna. Nietylko najpiękniejszą, ale też najpracowitszą była ze wszystkich dziewcząt swojej wioski; taką to już bogatą rosę darów posypało na nią niebo. Spódnicę miała w kolorowe kraty, na kształtnej piersi podwójną ilość paciorków i medalików, a nad czołem, pomimo letnich znojów białem i od radości promiennem, ogromny, strzępiasty wieniec z kłosów, przetykanych gronami jarzębin i kalin. Pod wieńcem tym oczy jej gorzały, jak rozpłomienione topazy, i policzki rumieniły się, jak stulistne róże. Tak w tryumfie swym szła przed gromadą, koralowe usta otwierając