— Mnie je pokażesz! — z roziskrzonemi oczyma zagadał silny, gruby, rumiany Janek. — Ja będę przy tobie ciągle! ani na krok cię nie odstąpię. Razem najlepsze miejsca rydzowe wynajdywać będziemy, razem wspólnemi siłami koszyki nasze napełniać! Moja ty kochana Klarciu, bądź tak mądra, jak jesteś ładna, i nie oglądaj się na tego mazgaja, nie czekaj na niego! Chodźmy! Biegajmy!
Zawahała się, raz jeszcze zawołała:
— Julek! Julek!
Ale drobne jej wargi zarysowały linię lekceważenia i urazy. Janek za rękę pochwycił ją, pociągnął... pobiegli. Wszyscy biegli ku lasowi, prędko, na wyprzódki, z wrzawą wesołą, z głośnym tententem stóp, wymachując trzymanymi w rękach koszykami, póki na skraju lasu, za zieloną i w żółte plamy wyhaftowaną firanką, nie zniknęli.
Na umilkłem polu chłopak o rysach bladawych i szczupłych, o kształtach ciała gibkich i wysmukłych, wciąż jeszcze szukał czegoś po ziemi tak pilnie, że aż mu włosy płowymi kędziory dotykały żółtej ścierni. Przed chwilą, gdy razem z towarzyszami biegł ku lasowi, usiłując jak najbliżej ładnej Klarci się trzymać i koszykiem na rydze wesoło wymachując, błysnęło mu coś pomiędzy słomą ścierni z rzadka, lecz ślicznie, tu połyskiem
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.