Wie już on dobrze, czem są pozorne te klejnoty, z których powodu rozstał się z towarzyszami i został sam jeden. Lecz cóż ważnego? Las nie za górami! W paru podskokach dogoni towarzyszy, Klarcię odszuka, a choć stracił trochę czasu, rydzów uzbiera mnóstwo, mnóstwo! Alboż nie umie prędko biegać i bystro we wszystkie strony patrzeć, prędzej i bystrzej nawet, niż inni? Oho!
Istotnie, pomimo szczupłych kształtów ciała i bladawej cery, musiał być silnym, lekkim i gibkim, bo przez pole biegł i zagony przeskakiwał, jak młody jelonek, a rychło bardzo pomiędzy drzewa lasu wpadłszy, stanął i wołać zaczął:
— Ho, ho! Hej, hej!
Wołając, obracał twarz na wszystkie strony i roziskrzony wzrok błękitnych oczu pomiędzy drzewa zapuszczał, słuch też z upragnieniem wytężając. Pragnął usłyszeć głosy towarzyszów, a wśród nich jeszcze rozróżnić głos Klarci. Jakoż niebawem w stronach różnych rozległy się wołania, tak jak i jego donośne, przeciągłe. Las zagadał mnóstwem brzmień dźwięcznych, młodych, które jak gdyby rozmawiały ze sobą i wzajem się nawoływały, przy wtórze lekkiego szumu sosen, krystalicznego szmeru drżących osin, gdzieniegdzie ćwierkania ptasząt i rozpostartej po tem wszystkiem wielkiej ciszy lasu.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.