— Bo gdy zajmiemy się ratowaniem jarzębinki, co będzie z rydzami?
Tu, Józio, który po leszczynowej uliczce zwolna i z pochyloną głową chodził, wykrzyknął:
— Rydze rozdeptane! Mnóstwo rozdeptanych rydzów!
Gromadka z pod jarzębiny rzuciła się jednym poskokiem ku wskazanemu miejscu klęski czy zbrodni.
— Co tu rozdeptanych rydzów! Dwa, trzy, sześć, dziesięć... Same okruchy! A takie musiały być zdrowe, śliczne! Kto je mógł rozdeptać?
Któżby, jeżeli nie Julek? On na uliczkę tę natrafił i, z pomyślnego trafu nie korzystając, jarzębinką i jej losami zajęty, podeptał to, co dla niego wyrosło. Trzebaż być mazgajem nielada jakim, aby, tyle zdobyczy posiąść mogąc, zdeptać i skruszyć ją własnemi stopy!
Nie wiedzieli sami, czy mają śmiać się, albo oburzać! Antek zbliżył się do Julka.
— Musisz chyba mieć kosz dobrze już napełniony rydzami, skoro zabawiałeś się oskubywaniem chmielu!
Tu parsknął głośnym śmiechem!
— Spojrzcie! spojrzcie tylko, co on ma w koszyku! Muchomor i syrojeszka! Puściuteńki koszyk, z muchomorem i syrojeszką na dnie!
Teraz pod sklepieniem leszczyny ozwały się
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.