Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

Pójdzie sam w głąb, w głąb, w daleką głąb lasu, na ścieżki tajemniczymi zakręty pogrążające się w gęstwinach, na polany ostąpione kołem brzóz i klonów, tam, gdzie niekiedy widzieć można rude sarny, mknące brzegami srebrzystych strumieni, gdzie w dalekich od siebie odstępach stoją stare, zamyślone dęby i z rozłożystych gałęzi sypią lśniące grady żołędzi na murawę, ucentkowaną żółtemi siatkami.
Myśl o puszczeniu się w głąb, w głąb, w głąb lasu i zobaczeniu wszystkiego, co tam rośnie, kwitnie, żyje, pomyka, barwi się, mroczy, albo jaśnieje, napełniła go taką uciechą, że kilku raźnymi podskokami przebył leszczynową uliczkę, ale u końca przecież stanął, jak wryty.
Uderzyła mu do głowy, a raczej uderzyła go w serce myśl: a Klarcia? Gdzie jest Klarcia? Nie było jej z tymi, którzy na leszczynową uliczkę przychodzili, więc dotychczas chodzić musi w towarzystwie grubego Janka. Może właśnie po tych ścieżkach tajemniczych, pomiędzy tymi zamyślonymi dębami, o których on marzy, chodzą oni razem i marzą we dwoje.
Bywają czasem przypomnienia, przypuszczenia, które dobywają się z człowieka w postaci welonów krepowych i jak zmrok opuszczają się przed jego oczyma na drzewa, na kwiaty, na gwiazdy na samo nawet słońce.