Skąd dobywa się tęsknica, która jak eter subtelny zdaje się być samem powietrzem tego miejsca? Czy od głębin lasu, które pomiędzy pniami drzew ukazują perspektywy, smugami świateł i cieniów zasłane, dalekie, nieścignione, niezbadane? Czy od melodyi barw i linii, której ucho nie słyszy, lecz której coś w człowieku niewiadomego, niezbadanego, słucha z drżeniem zachwytu i męki? Czy od liści, które spadają z drzew bez wiatru, więc bez szelestu, jeden za drugim, powoli, niby złote krople życia, padające w martwy ocean śmierci? Czy od lazurowej pokrywy, która zaporę nieprzebitą roztacza pomiędzy okiem ludzkiem a tem, co jest nad nią? A co jest nad nią? Co jest wyżej nad nią, wyżej, jeszcze wyżej w przestrzeni bez granic, w otchłani bez dna, w nieskończoności?
Ale słuchajmy! Cicho! Słuchajmy! W napełniającym puhar eterze tęsknicy coś zadzwoniło, zagrało! Nizko, przy samej ziemi, rozlega się muzyczka srebrna, czy szklana, pełna rytmów coraz odmiennych i nut czystych, niegłośnych, jednak strzałami lecących pod samo niebo i przebijających samo serce. Rzecz dziwna, zupełnie bajeczna, a przecież prawdziwa: to dzwonki leśne, po raz drugi w tym roku rozkwitłe, w głębi nizkiego krzaku dzwonią i grają!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.