pierzchłych dzwonków, których delikatne tkanki już kurczą się i więdną. Nic więcej? Cha, cha, cha, cha!
Umierali ze śmiechu, niektórych gniewał czas marnie stracony, wszyscy popisywali się obfitością własnych zdobyczy.
— Patrz, jakie nasze koszyki pełne, pełniuteńkie rydzów! Smaczna z nich będzie wieczerza, nieprawda?
Śliczne w istocie rydze: różowe, jędrne, lśniące, jedne jak czapki wielkie, inne do kwiatów dzikiej róży podobne, inne jeszcze drobniutkie, jak guziczki. Przysypywał je tu i owdzie drobny mech, z którym razem były zerwane, pachniały lasem, czombrem, igliwiem sosnowem, mokremi ziołami, a nadewszystko smaczną wieczerzą i tym snem pełnym marzeń miłych, którym usypia spokojna sytość. Oprócz tego wspólna zabawa i robota związała ich w grono spójne i zgodne. Powstało wśród nich, rzec można, braterstwo rydzowe. Jedni drugim zawieszali się na ramionach i szeptali coś do uszu, a Klarcia nikogo dokoła zdawała się nie widzieć, oprócz grubego Janka. Niebawem wszyscy odeszli, a raczej odbiegli ku domowi, w którego oknach palić się zaczynały jasne światła i w którego wnętrzu rozległy się pierwsze takty skocznej muzyki.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.