Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi otwarte, okrom grzmotów, łoskotów, hałasów i gwarów, co chwila jeszcze wlatywały do sklepiku rozpylone lub gęste tumany kurzawy, a w dodatku z ulicy i na ulicę wlewały się i wylewały fale ludności. Ludzie wchodzili tu, kupowali, targowali się, sprzeczali, brzękali monetą, odchodzili, w drzwiach rozmijali się z innymi ludźmi, którzy czynili to samo, aby z kolei odejść i miejsca ustąpić znowu innym. Więc widoki szpetne, zapachy ohydne, wrzawa piekielna, kurzawa, ciasnota, duszność i ani jednego powiewu świeżego, ani promyka słońca, ani kropli wody — zaprawdę! było to miejsce takie, w jakiem kwiat wszelki cierpieć srodze, lamentować boleśnie i umierać przedwcześnie musi.
Skąd się tutaj wzięły? — niewiadomo, lecz przypuszczać można, że wśród ludzi, nieustannie tu wchodzących i wychodzących znalazła się ręka jakaś, najprawdopodobniej dziewczęca, albo dziecięca, która je z zamiejskiej przechadzki przyniosła i w roztargnieniu porzuciła. Z zachwyceniem zerwany, w roztargnieniu porzucony, pęk kwiatów polnych leżał w najgłębszym kącie sklepiku, na stole chropawym i poplamionym, pomiędzy kawałami mydła, dużym kręgiem żółtego sera, zczerstwiałemi okruchami bułki, pustą butelką, która ziała wonią octową, i pękatym gąsiorkiem, żadnego zapachu niewydającym jeszcze, bo szczelnie był