wodzy nerwy, albowiem wnet, wnet coś zapewne okropnego w nie ugodzi!
— Jakie nieszczęście? — krzyknęły kwiaty. — Jakto, nowe jeszcze nieszczęście? Cóż nowego nam zagraża? Czyśmy nie wyczerpały jeszcze aż do dna czary niedoli naszej?
Niestety! Niedola miewa czasem czary tak głębokie, że dna ich zobaczyć niepodobna! Tym razem człowiek barczysty i krępy, zezowaty, ospowaty, włosami ciemnymi obrosły, zapewne właściciel sklepiku, głośno stukając buciskami, głośno do kogoś przemawiając, zbliżał się ku stolikowi, na którym wśród mydła, sera i butelek leżały polne kwiaty. Pewnie ten gąsior, dotąd szczelnie zamknięty, otworzy i wypuści zeń na świat nowy zdrój męki i jadu! Tak przypuszczała Bylica, lecz stało się jeszcze gorzej. Ku gąsiorowi istotnie dążył, ale po niego sięgając, tak szeroko zamachnął ramieniem, że rękawem odzieży kwiaty ze stolika zrzucił. Rozsypały się i wszystkie co do jednego na ziemię pospadały, na brudną, twardą, szorstką ziemię, po której chodziły w różne strony liczne stopy duże, ciężkie, grubo obute, powołane do rozdeptywania kwiatów bez cienia skrupułu lub żalu, bez wiedzy nawet tego, co czynią.
— Już tedy przyszła ostatnia godzina nasza! — zaszeptały kwiaty i umilkły.
Rzecz dziwna. Przedtem, aczkolwiek dokuczliwe,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.