Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

I ująwszy Misi za rączynę, razem z niem puściło się w podróż. Była to podróż prawdziwa i do odbycia wcale niełatwa, bo dno studni, zwane podwórzem, jakkolwiek w rzeczywistości niewielką przestrzeń zajmowało, im wydawało się bardzo rozległem, a kamienie ostre i nierówne srodze bosym stopkom pochód naprzód utrudniały. To też Mimi i Misi szły z wielką powagą i uwagą, w milczeniu doskonałem, a tylko raz, gdy drobniejsze, potknąwszy się o kamień, znowu o mało nie upadło, większe ozwało się z ostrzeżeniem:
— Nie pad-nij!
— Nie! — tonem uległości odpowiedziało drobniejsze, i szły dalej, na kaczy sposób kołysząc się nieco w obie strony, a do mówienia, tembardziej do śmiania się, nie okazując usposobienia najmniejszego. Były smutne i, gdyby smutek mógł kiedykolwiek z takiemi jak one stworzonkami chodzić w parze, niezupełnie omyliłby się ten, ktoby powiedział, że były smutne.
W górze, nad otworem studni, wisiała szmata błękitu niebieskiego, który kędyś tam był może nieskazitelnym i świetnym, lecz tu, z za woalu kurzawy i wyziewów różnych, wyglądał spłowiało i mętnie. Sucho, twardo i dumnie wznosiły się ze stron czterech mury wysokie i suche, zimne połyski rzucały długie rzędy ich okien. Dnem zaś studni po różowych, ostrych kamieniach dwie