boże krówki bose, w czerwonych sukienkach, czy dwa cherubiny ze złotymi włosy, kaczowatym nieco chodem, za rączyny się trzymając, w milczeniu głębokiem odbywały trudną swoją podróż. Kierowały się ku małym drzwiczkom, wiodącym od strony podwórza do sklepiku, do tego samego sklepiku, w którym tego samego dnia i w tej samej chwili odgrywała się tragedya kwiatów polnych.
Rzecz była w tem, że gdy matka wyrobnica spóźniała się z powrotem do podziemnego gniazda, lub zrana je opuszczając, nie miała czem napełnić dziobków piskląt, Misi i Mimi zawsze dążyły ku miejscu temu, gdzie sklepikarka litościwa w wyciągające się ku niej rączyny wkładała często bułkę lub obwarzanek, w rękach czasu przeobrażone w skamieniałość. Więc ku tym nizkim drzwiczkom, jak ku jedynej gwieździe nadziei, skierowały one swą wątłą nawę zawsze, ilekroć czarnemi skrzydły okrył ją ptak ten drapieżny i bezlitosny, który nazywa się głodem.
Nakoniec przybyły do celu podróży i zwycięsko, choć nie bez trudności, przestąpiwszy skałę, progiem zwaną, znalazły się w sklepiku. U ściany jego, u samej ściany, tuż przy progu stanęły, i wnet, jakby za dotknięciem różdżki magicznej, twarzyczka Misi wykrzywiła się do płaczu. Nieszczęście! zawód okropny! klęska! Sklepikarki nie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.