pary niezapominajek, pomiędzy nami a niebem zawieszonych. Błyszczą tak, jakby rosą były oblane...
— A ja — ozwała się Chryzantema — najwyraźniej dostrzegam dwa czerwone goździczki...
— Czyżbyśmy się znowu na pole, pomiędzy kwiaty dostały? — zapytał Dzwonek.
— Jesteście wszystkie nierozsądne — zawyrokowała Bylica. — To nie są skabiozy, ani goździki, ani żadne inne kwiaty. To są — dzieci.
— Ładne dzieci! — zadzwonił Dzwonek.
— Miłe dzieci! — grubym basem potwierdził Rumian żółty.
— Dobre dzieci, bo z piekła nas wyniosły i śmierć uczynią nam lżejszą! — westchnęła Bylica.
— Trzeba im za to pokazać, jak wygląda gwiazda! — rzekła Chryzantema i wszystkie swe śnieżne płatki w promienisty okrąg rozwinęła.
A Powój, uczuwszy w tej chwili zalatujący tu powiew wietrzyka, tak się ucieszył, że z całego kieliszka na wiolinową nutę zaśpiewał:
— Try-li-li! Try li-li-li!
Przyczem wylał z siebie cały strumień słodkiej, migdałowej woni.
Misi i Mimi, po raz pierwszy w życiu widząc kwiaty, rozmowy ich nietylko zrozumieć, ale nawet dosłyszeć nie mogły i tylko spoglądając na szafirowe oko Bławatka, na jaskrawo żółte oblicze Rumiana, na liliowe kielichy Dzwonka, na liście
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.