Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

krep czarnych oblekając błękit niebieski, ogromnym głosem przestrachu i rozpaczy wołał:
— Gniew! Zamsta! O, Gniewie i Zemsto! Żywiciele moi! O potęgi, które napełniacie mię coraz nową trwałością i mocą! Skoro jesteście, ja również być muszę, i dopókąd pozostaniecie, pozostanę, i jeżeliści nieśmiertelne, moja wędrówka po świecie końca mieć nie będzie. Biada mnie! Biada polu temu! I biada jego mieszkańcom!
A mieszkańcy pola, słysząc to, cisnęli dłonie do serc, przez nieznośne bóle zdejmowanych, i usiłowali skryć się przed widokiem ciemności, krwi i płomieni pomiędzy gęstwiny drzew, kwiatów i kłosów. Ale z drzew osypywały się wszystkie liście, na kwiatach więdły wszystkie płatki i z kłosów upadłych na ziemię wysypywały się wszystkie ziarna. I trwało to tak długo, aż szum, świst, ryczenie Zemsty i Gniewu ucichły, a krwista purpura i ognista żółtość ich przygasły w oddaleniu. Sprawiwszy na polu tem wszystko, co tylko sprawić mogły, uleciały, na inne, a wtedy czarne zasłony Smutku, zwijając się znowu dokoła jego widomej postaci, odsłoniły słońce z blaskiem przygasłym i pobladły błękit nieba.
Wówczas z pod nieba pobladłego uciszonem powietrzem spłynęła i wśród pomordowanych kwiatów stanęła postać spokojna, wyniosła, biała i gło-