chłani podniebieskich na świat zstępują, od wieków szukam — Dobroci!
Na spokojnem jak marmur, chociaż śladami cierpień zbrużdżonem obliczu Mądrości, odmalowało się zmartwienie, a Smutek mówił dalej:
— Gdyby Dobroć nad polem tem zapanowała, wędrówka moja po niem byłaby skończoną, mógłbym powrócić do zaświatowej otchłani i w ciszy jej spocząć na wieki!
Skończył, a Mądrość, w zamyśleniu pogrążona, długo wspierała na dłoni czoło marmurowe, aż rzekła:
— Lituję się nad tobą, mój bracie, i zarazem nad wszystkiem, co żyje...
— Jakto! Mniemasz może, iż jej wcale na tem polu niema? — głosem od niepokoju drżącym zapytał Smutek.
Mądrość po długim namyśle odpowiedziała:
— Nie wiem.
I oboje w zamyśleniu pogrążeni: Mądrość, ze wspartem na dłoni czołem marmurowem, i blady Smutek, w rozwiewających się zasłonach czarnych, — stali pośród drzew opadłych z liścia, kwiatów powiędłych i kłosów opustoszałych z ziarna. A nad niemi, wysoko, Dobroć czarowne lica swe i anielskie skrzydła wychylała z za szarych mgieł, z za ciemnych chmur, z za bladych jutrzni, w oddali... w oddali...