było bardzo błękitne; na tle jego bujał, pływał, wzbijał się i opadał chór chyżych ptaków. Szczupłe, długie, chyże, z rozpiętemi skrzydłami ptaki zataczały na błękicie wielkie koła i zygzaki, znikały nad dachem, wypływały z nad dachu, malały na wysokościach, zniżały lot, rozsypywały się w gonitwach, w radosnem igrzysku.
Dziadek, zapatrzony w ptaki, rzekł:
— Jaskółki!
Ktoś z pod ściany odpowiedział:
— Wiosna!
Młoda kobieta, splatając dłonie, zawołała:
— Przyleciały!
I nagle odwrócili się wszyscy od jaskółek, a oczy utkwili w zamknięte drzwi. Kobieta w czarnym czepeczku, odchodząc od okna, kończyła pacierz.
— Módl się za nami grzesznymi...
— Amen! — rozeszło się po pokoju kilka szeptów.
W szczebiotaniu wróbli za otwartem oknem zaszła pauza. Jaskółki latały po błękicie w koła i zygzaki. Płynne brylanty ciekły z dachu ciężkie, duże...
Z ciszy, jak błyskawica z chmury, wystrzelił krzyk, jeden, wielki, brzmiący walką życia z konaniem. Wtargnął z za drzwi zamkniętych, może z za niejednych, jednak w serca uderzył tak mo-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.