cno, że twarze skamieniały, a oczy zaświeciły szkliwem. Ze skamieniałą twarzą ojciec podszedł do okna, stanął i oszklonemi oczyma patrzył w niebo. Wszystko żyje, wszystko błyszczy. Jaskółki latają, runie wzrastają bujnie, drobna trawa przebija wilgotne grudy ziemi, pierwszy kwiat ukazał się nad ziemią i świeci zdala jak iskra.
Żaden rys ich twarzy nie zmieniał linii, w której zastygł; kobieta w czarnym czepeczku jak cień cicho szła od okna ku ścianie i wargi jej poruszały się jak zwiędłe liście; młoda kobieta załkała.
— Cyyt! — syknął dziadek.
Umilkła. Ktoś westchnął głośno. Potem już nic; tylko skrzydła jaskółcze, fruwające za oknami, tylko ze ścian patrzące, spłowiałe twarze przeminionych praojców.
Za drzwiami zamkniętemi słychać odgłos rzeźkich i śmiałych stąpań.
Rozmowa! Głośna, rzeźka! Wszyscy wstali. Oczy tkwiące w zamkniętych drzwiach oschły z wilgotnego szkliwa, rozszerzyły się; świecił w nich strach. Minuta płynęła długo, jak godzina; przepłynęła, drzwi otworzyły się i stanęło w nich dwoje ludzi: kobieta w białym czepku, brzemię jakieś małe, białe w ręku podnosząc, rzekła: — Syn!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.