dnokręgu. Przyszedł w formie malutkiej, która zawiera w sobie płomyk niewidzialny, a właściwie sam jest tym płomykiem...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Skąd przyszedł?
Ten płomyk, z którym przyszedł, a który właściwie był nim samym, sprawiał, że często wznosił oczy ku górze. Lubił opuszczać książki, które z ciekawością chciwą czytywał, towarzyszy, wśród których wesoło czas mu schodził, i stanąwszy u okna, wzrokiem przebijać mgły mętne, zmroki szare, tumany śnieżne, szukając na wysokościach czegoś, o czem nie był pewien ani jak wygląda, ani jakie imię nosi, lecz mniemał, że musi być tem właśnie, co zawiera w sobie tajemnicę mgieł, zmroków i tumanów ziemskich.
Raz, kiedy ciemność nocna owijała mury i zasłaniała dachy ludnego miasta, zobaczył wysoko wśród ciemności błyszczące światełko, o którem pomyślał, że było oświetlonem oknem pewnej wyniosłej budowy. Ciekawość go zdjęła: kto żyje, co się dzieje za tem oknem, w migotliwym blasku światełka samotnego i górnego, więc przypatrywać mu się począł coraz częściej i dłużej,