Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

zboczu, a postępuje nią, pnąc się też w górę, dwoje ludzi, nawzajem wspierających się o siebie. Ilekroć jednemu stopa zaplącze się w kolczaste wikliny, drugie ma łzy w oczach, gdy jedno potknie się o kamień, drugie co prędzej ruchem pieszczoty ramię na szyję mu zarzuca... Idą z trudem, ale niekiedy podnoszą głowy i śmieją się do ptaków, które w przelocie końcami skrzydeł krople znoju z czół ich ścierają. U serc rozkwitają im róże białe, u ramion wyrastają pierwsze pióra skrzydeł...
Wkrótce po ostatniem z tych widzeń światełko wzrosło znowu w tarczę okrągłą, lecz nie słoneczną jak przedtem, tylko księżycową, blado-złotawą, mlecznie łagodne światła siejącą, a na tarczy tej, jak na bursztynowej szybie, stanęła postać dziewczyny, alabastrem młodości jaśniejąca, upowita w fale płowych włosów i w sznury gibkich, jak usta różane rozwartych, powojów. Za nią, w nieskończenie pogłębiającej się tarczy księżyca, ukazał się ogród bezgraniczny, powodzią światła zalany i pełen róż.
Pełen on był róż i migdałów. Jak płaszcze królewskie purpurowe, jak niewinność białe, jak ogień żółte róże, rozkwitały w cieniu drzew migdałowych, których gałęzie, złotawą rosą dojrzałych owoców okryte, ocieniały pościele z narcyzów, fiołków, stokroci, na niewymownie świeżych