. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Co ujrzał?
Płomyk ten, który przyniósł z sobą — i który był nim samym — zmalał i ostygł, zrobiło mu się zimno i zarazem uczuł ochotę do śmiechu. Śmiejąc się, woniom bzowym i śpiewom słowiczym mówił: kłamcy! a ilekroć spostrzegł jakie światełko wśród ciemności migocące w górze, ze śmiechem myślał: świeczka łojowa! Wiele dni przeminęło: szedł teraz przez las gęsty i toporem, który mocno w ręku trzymał, drogę przed sobą torował. Przez powikłane gałęzie drzew, przez oplątujące je bluszcze i jemioły, przez krzewy i kwiaty leśne, torował sobie drogę toporem ostrym i błyszczącym, nie szczędząc ani kory, która drzewa przed śmiercią od chłodu chroniła, ani liści, które, jak pozabijane motyle, rojami na ziemię padały, ani kwiatów, których ścięte korony wydawały na mchach suchych ostatnie tchnienia. Owszem, widząc to wszystko, oglądając się na drzewa uschłe, liście uwiędłe, kwiaty pomarłe, śmiał się i myślał: cóż to? Alboż to rajskie róże i migdały? Prostackie to są i pospolite olchy, brzozy i jałowce, rumianki i osty! Rzeczy po imieniu nazywać trzeba i rąbać dalej,